„Tajemnica Westerplatte”.
Najpierw poszedłem do kina by obejrzeć film, a potem, przeczytałem kilka recenzji. Niestety owe mądrości są pisane często przez osoby, które nie widziały filmu, tylko słyszały o nim opowieści lub przeczytały w Internecie.
Reżyserem tego dzieła jest debiutant Paweł Chochlew, który
wyruszył na bój przełamujący „mitologiczną legendę” obrony Polskiej Składnicy Wojskowej na Westerplatte.
Pomysł oparty został na antagonizmie postaci majora Henryka Sucharskiego (Michał Żebrowski) oraz kapitana Franciszka Dąbrowskiego (Robert Żołędziewski).
Obie postaci reżyser świadomie mocno zarysował i uwypuklił charaktery.
Dowódcę obrony obarczył brzemieniem wiedzy o faktycznej sytuacji placówki w kontekście ogólnokrajowym. Okaleczył epilepsją, niemocą decyzyjną i walką z sobą samym na polu obowiązku i bezcelowości oporu placówki bez znaczenia dla losów całej wojny.
Kapitana Dąbrowskiego wtłoczył w postać oficera wierzącego w pomoc aliantów oraz zwycięstwo bez względu na ponoszone straty ludzkie. Prawie zupełnie pozbawił go refleksji i wątpliwości. Właściwie cały film kręci się wokół tego wątku.
W tej rywalizacji podkreśla się chłopskie pochodzenie Sucharskiego i szlacheckie Dąbrowskiego, co jest bez znaczenia.
Przejdę do gry aktorskiej.
Michał Żebrowski poradził sobie z tą trudną rolą, choć momentami odnosiłem wrażenie, że poniosła go dramaturgia, a zastosowane środki nie były adekwatne do niektórych scen. Mimo tej wady uwierzyłem w ludzkie słabości jego bohatera.
Robert Żołędziewski, właściwie nie znany mi z żadnej poważnej produkcji, trafił na plan chyba ze względu na wzrost, gdyż Franciszek Dąbrowski był wysokim mężczyzną. I tu podobieństwa się kończą. Jego gra polega na utrzymywaniu skamieniałej i srogiej mimiki, którą pokazuje podwładnym ale i też przełożonemu. Nie uwierzyłem tej postaci.
Stefan Ludwik Grodecki, odtwarzany przez Borysa Szyca- porucznik obserwator, nadzorował urządzenia dźwigowe. Kolejna marionetka bez życia. To moim zdaniem następny film (Ixjana, Bitwa Warszawska), w którym nie widać pracy aktorskiej, a jedynie odcinanie kuponów od dobrej opinii pierwszych dokonań.
Kapitan Mieczysław Słaby (Piotr Adamczyk). Zrównoważony, zaradny lekarz w beznadziejnej sytuacji . Sam zorganizował prowizoryczny szpital pozbawiony prawie zupełnie sprzętu medycznego i lekarstw. To rola bardzo pozytywna, cicha i nie wychylająca się po za głównych bohaterów.
Mirosław Baka, grający kaprala, wywiązuje się jako wiarygodny dowódca działonu, gdy jednak dostaje rozkaz rozstrzelania dezerterów, puszcza ich wolno, ale żywioł tej sceny zmusza drużynę egzekucyjną do spełnienia obowiązku. Widać człowieczeństwo i niemoc ze zwalczeniem jego w sobie.
Oraz inni.
Zdjęcia dobrze zrealizowane, choć ujęcia z trzęsącej się ręki (ostatnio bardzo modne), to każdy posiadacz kamery może stworzyć sam. Traci na tym ostrość i wyrazistość, w szczególności scen walki.
Muzyka, choć znamienitego kompozytora, czasem natrętnie trąci instrumentami smyczkowymi, które bez widocznego powodu
podkreślają dramaturgię.
Grupy rekonstrukcyjne, odtwarzające stronę agresora, były umundurowane, uzbrojone, ale zabrakło inwencji i realizmu. Gdy oglądamy scenę obrony plaży, to aż trąci przedszkolem.
Efekty specjalne nie zachwycają, ale jakże odmiennie, pozytywnie, wyglądają na tle kontrtorpedowca „Wicher”, którego kontur wycięto z kartki i użyto w serialu „Pogranicze w ogniu”.
Recenzenci.
Nie wiem skąd ten przytyk do Sucharskiego, że z chłopa stał się oficerem. Moim zdaniem, to tylko dobrze o nim świadczy, że miał ambicje, szansę i wykorzystał je nie poprzestając na „pasieniu krów”. A prawdę mówiąc był synem wiejskiego szewca. Ukończył gimnazjum oraz Rezerwową Szkołę Oficerską w Armii Austro-Węgier i otrzymał stopień kadeta-aspiranta, a w Wojsku Polskim zaczynał od szeregowca w 1919r. - dziwne.
Był oficerem frontowym, który widział wiele ofiar i wiele ran.
Natomiast kapitan Franciszek Dąbrowski, był synem szlachcica, generała brygady. Nie miał doświadczenia frontowego, co nie było jego winą, że urodził się za wcześnie. Znał wojsko czasu pokoju, szkoleń, opowieści i zapewnień dowództwa o wyższości Wojska Polskiego nad potencjonalnymi przeciwnikami.
Podsumowując, mam mieszane odczucia, a jednocześnie odczuwam radość z tego, że udało się wyrwać ze szponów w stylu radzieckiej kinematografii o tematyce wojennej, gdzie hołubiono bohaterów, których powinnością była śmierć, jak gdyby nie istniało jutro.
Pokazano również w tym obrazie ludzkie odruchy i zachowania pełne lęku, strachu, zwykłego zmęczenia i kresu wytrzymałości psychicznej. Tęsknoty za bliskimi i troski o ich losy, a jednocześnie chęć i wiarę w ocalenie z tej zawieruchy. Mam nadzieję, iż zmieni się mentalność, w której patriotyzm kojarzony jest tylko ze śmiercią, a przecież wojny wygrywa się żywymi, co dosadnie ujął generał George Patton:
„Celem wojny nie jest śmierć za ojczyznę, ale sprawienie, aby tamci s… umierali za swoją”.
Artur Pluszczewski
|